Lekko
Pisanie jest nadal jednak trochę trudne. Trzy lata bez codziennego wypowiadania się na sieci, tutaj na blogu i ogólnie wszędzie sprawiło, że się po prostu odzwyczaiłam. W dzieciństwie wolałam pisać po angielsku – pisanie w obcym, nie lokalnym języku byłą reakcją na trudną codzienność. Dzisiaj jest podobnie. Odnajduję się lepiej w polskim, choć nadal piszę powoli.
Brytyjska rzeczywistość jest trudna. Rasizm wyłazi porami a nie po to tutaj przyjechałam – chciałam uchronić dziecko od rasizmu a nie nim nasączyć. Trudno już wiadomości czytać. Trudno znaleźć zrównoważone media. Trudno też wypowiadać się bez ataków ludzi, z którymi spędzałam codzienność. Brystol jest nadal kochany ale też się zaczyna zmienić – rasizm wyłazi, wycieka, kisi się. Powoli mamy ochotę szukać nowego domu i sama myśl o tym jest lekka, miła. Skoro wyspa dołączyła do całego kontynentu w swoim podejściu do rasizmu, jest już mniej wyjątkowa.
Z drugiej strony jest łatwiej. Zamiast ukrytego rasizmu, mam do czynienia z otwartością. Wiem wreszcie, jakie moi znajomi mają poglądy i mogę się z niektórymi pożegnać – po prostu nie mam ochoty na nienawiść i strach w moich kręgach. Zatruwa mi to moje lekkie, pozytywne podejście do życia. Jakoś tak zajmuje niepotrzebnie – a powinnam się skupić na pracy, budowie nowego biznesu. Tubylcy jakoś nie radzą sobie z tą nową otwartością jeszcze. Są w szoku, że na Święta Prymas Canterbury decyduje się wspominać londyńskie ataki terrorystyczne. A dla mnie mieszanie religii z polityką jest normą w dzieciństwa, więc potrafię o tym łatwiej rozmawiać. Polityka, religia, klasa, pochodzenie i inne głupie wymówki szerzenia nienawiści… no to przecież jest bardzo proste: boimy się. Boimy się innego, cudzego, tego jakoś tak niepasującego do naszych wymagań. A jak się boimy to nasi “liderzy” mogą nas “uratować”, bronić zamiast budować.
A przecież budować jest łatwiej niż straszyć i bronić. Lżej jest. No ale też dla polityków niezręczniej. Uczymy się więc żyć w niepewności – zaczyna ona być normą. Nasiąkamy niespodziewanymi wydarzeniami i jakoś tak łatwiej i pewniej się czujemy w tych nowych realiach. Strach nigdy na nas nie działał, więc wracamy do radości nowego, ciepłego zrozumienia i wsparcia. W naszej ulicy, mieście, kraju i na kontynencie. Jest OK i będzie OK.
Ja mam ten strach po prostu w dupie. Nie potrzebuję odgórnie narzuconych stereotypowych tradycji. Zamiast obiadu świątecznego pojechaliśmy z mężem na spacer nad morze. Nasiąknęliśmy słońcem i planami na podróże, budowę nowego domu. Może tutaj, może nie, ale po naszemu. Niekoniecznie po angielsku, włosku, mołdawsku czy polsku. Po prostu po naszemu. Bez względu na kategorie. Spokojnie. Pewnie. Lekko.